łowienie z opadu

Łowienie z klasycznego opadu

Gdy na początku lat dziewięćdziesiątych pojawiły się u nas gumy, nikt nie wiedział, jak się na to łowi. Nie wiedział nikt, ale znawców przedmiotu pojawiło się od razu wielu. Sprawa dotyczyła przede wszystkim łowienia sandaczy i okoni, bo szczupaki jakoś sobie od biedy radziły z przynętą prowadzoną jednostajnie w toni. W dobrych radach przodowali fachowcy z Warszawy. Czego się to człowiek nie naczytał w Wiadomościach Wędkarskich. Jakieś cieniutkie linki, delikatne szczytówki i miękkie kije, dozbrojki i inne patenty na podskubywania, podrygiwanie szczytówką i stosy innych, równie sensownych rad.

Czasy były jeszcze takie, że w słowo pisane każdy wierzył święcie i cała Polska tak łapała. A dokładnie cała poza Śląskiem. Tam chłopaki już od lat siedemdziesiątych na zaporówkach napieprzali sandacze na koguty. Tu nie było miejsca na mało męskie podrygiwania przynętą. Ostre poderwanie, kogut nie jak jakiś nielot grzebiący a prawdziwy sokół wzbijał się w górę. A potem opad i ostre walnięcie w dno. Brania były właśnie w momencie opadu.

Problemem było wyczucie momentu brania. Łowiło się wtedy na mało komunikatywne żyłki i o wyczuciu na kiju lekkiego pojedynczego puknięcia nie było mowy. Radzono sobie stosując grube, a przez to ciut mniej rozciągliwe żyłki. Nawet nie chodziło o lepsze przenoszenie sygnału. Branie rozpoznawano obserwując żyłkę i tę grubą było lepiej widać. Szczególnie gdy była fluo. Efekty były rewelacyjne i biły na głowę osiągi Krawaciarzy.

Klasyczny agresywny opad

Szybko okazało się, że w podobny sposób można też łowić na gumy. To swobodny opad przynęty na napiętej lince prowokował mętnookie do brań, a nie szum kogucich piórek. To był ogromny krok do przodu, ale prawdziwa rewolucja nastąpiła, gdy pojawiły się nierozciągliwe plecionki. Wreszcie przestało być tajemnicą, co też tam dzieje się na końcu zestawu. Można było w tempo zacinać puknięcia sandaczy. Na początku był to wynalazek jedynie na zaporówki, ale niby czemu miało być inaczej na rzekach i jeziorach. I nie było!

Sama idea łowienia z opadu jest prosta. Niestety, jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Po pierwsze ważny jest dobór sprzętu, przede wszystkim kija. Ma być szybki i sztywny, najlepiej o akcji X-Fast. Dlaczego? Przynętę należy poderwać z dna niemal w pionie. Umożliwi nam to opór plecionki w wodzie (o czym szerzej za chwilę) i właśnie sztywny kij. Miękkim zamiast wystartować przynętę w górę przeciągniemy ją po dnie. W dodatku głębsze ugięcie wędki przy podbiciu opóźnia oderwanie się przynęty od dna i gdy my już chcemy kasować luz opuszczając jednocześnie szczytówkę, bo wydaje się, że guma już jest w górze, ta dopiero startuje.

Ogromną rolę w metodzie spełnia plecionka. To ona tworzy spadochron, na którym opada guma. Ten sam opór plecionki w wodzie sprawia także, że podrywana przynęta nie porusza się bezpośrednio w naszym kierunku, a po torze znacznie bardziej pionowym. Większość początkujących popełnia przy wyborze plecionki klasyczny błąd. Patrzy jedynie na jej wytrzymałość i kupuje jak najcieńszą. Wiadomo, że na takiej 0,06 mm bez problemu wyjmie się i metrowego sandacza. Ale nie da się łowić na taką z opadu (rozważamy oczywiście wariant sandaczowy, przy wyborze sprzętu na okonie trzeba zachować inne proporcje).

Dlaczego? Na tak cienkiej plecionce przynęta opada zbyt szybko, a i oderwać ją od dna ciężko. Wszystko przez bardzo mały opór, jaki cienka plecionka stawia w wodzie. Tor poruszania się przynęty powinien składać się z pików stromo rosnących w górę gdy podrywamy przynętę, i schodzących w dół długim łagodnym łukiem, gdy przynęta opada na napiętej lince. A przy cienkiej plecionce sprawa się odwraca. Podrywając przynętę, jedziemy nią długo przy dnie, w końcu udaje się nam podnieść ją trochę, ale ta zamiast szybować spada ostro w dół. No i kiedy sandacz ma ją zeżreć?

Tempo opadu można oczywiście regulować też ciężarem główki. Jednak przy cienkiej plecionce trudno dobrać to właściwe. Po prostu nawet minimalna różnica w ciężarze główki powoduje zbyt duże zmiany w tempie opadu czy ogólniej w zachowaniu przynęty. Np. łowiąc na plecionkę 10 przy główce 1/8 oz (3,5g) nie mamy jeszcze zupełnie kontroli nad przynętą, a główka 1/4 oz już jest za ciężka. Potrzeba by było 3/16 (ok. 5g). A najlepiej kolekcja główek o gramaturze zmieniającej się co jeden gram. Szkoda czasu na pieprzenie. Zakładamy plecionę osiemnastkę i minimalna różnica 1/8 oz to aż nadto. Zazwyczaj wystarcza, że mamy główki co 7g, 14g, 21g. I ewentualnie 28g i cięższe przy głębokich łowiskach, silnym nurcie czy wietrze.

Przynęty do łowienia z opadu

Z przynętami do opadu nie ma kłopotu. Każda guma się nada. Może bardziej rippery i kopyta, a mniej twistery. Tym ostatnim lubi się w trakcie skakania zaczepiać ogon o grot haczyka. Podobnie kopytka mają tendencję do owijania się o hak. Ale da się łowić, ewentualnie trzeba zastosować hak o innej długości czy rozwartości łuku kolanka. Doskonale sprawdzają się też przynęty bez akcji, wymyślone do Drop Shota. Na niejednym łowisku przy łowieniu z opadu jaskółki, kukułki czy inne tanty stały się prawdziwym hitem.