O wędkarstwie można powiedzieć wiele rzeczy. Ale na pewno nie że jest to hobby mało popularne. Ponad sześćset tysięcy aktywnych członków PZW, do tego jeszcze ze sto łowiących tylko na podstawie karty wędkarskiej, a nie będących członkami Związku. Te liczby robią wrażenie. Ale nie dziwią, a przynajmniej nie dziwią tych, którzy mają pojęcie, jak fajnym, jak uniwersalnym hobby jest wędkarstwo.
Dla każdego i jak kto lubi
Właśnie uniwersalność wędkarstwa, oczywiście poza tym, że stwarza okazję do spędzenia czasu poza domem na łonie przyrody, jest jego największą zaletą. Wędkarstwo to hobby na wskroś egalitarne. Uprawiają je przedstawiciele wszystkich możliwych grup społecznych. Także nie ma ograniczeń co do wieku. Łowią i młodzi, i starzy. Trzypokoleniowe rodzinne ekipy nad wodą nie należą wcale do rzadkości. W ogóle wędkarstwo to hobby rodzinne, doskonały sposób na nawiązanie bliskiego kontaktu z własną pociechą. Nasz świat i świat naszych dzieci coraz bardziej się różnią, coraz mniej do siebie przystają i właśnie łowienie ryb jest jedną z nielicznych płaszczyzn mogących oba te światy połączyć.
Nie można też powiedzieć, że wędkarstwo to zajęcie jedynie dla facetów, ostatnia enklawa męskiego szowinizmu, sposób na ucieczkę choć na chwilę spod kurateli naszych lepszych połówek. Ryby łowi coraz więcej pań. Już nie jest sensacją kobieta z wędką nad wodą. Co gorsza, „baby” łowią coraz lepiej i są w stanie dolać niejednemu staremu wyjadaczowi. Zwłaszcza, że chyba są bardziej otwarte na wszelkie nowinki i łowią zazwyczaj bardziej nowocześnie. I to, w brew pozorom, całkiem dobrze dla panów. Przecież nie tylko z naszymi pociechami szukamy wspólnej płaszczyzny porozumienia.
Uniwersalność wędkarstwa wynika z jego różnorodności. Przez ostatnie trzydzieści lat zmieniło się w wędkarstwie więcej, jak przez całą jego wcześniejszą historię. Postęp technologiczny to nie jedynie domena np. informatyki czy telekomunikacji. Nie ominął także wędkarstwa. Łowiąc dziś korzystamy ze sprzętu konstruowanego według technologii używanych jeszcze niedawno do konstrukcji promów kosmicznych czy w najbardziej zaawansowanym projektach zbrojeniowych. A coraz bardziej wyrafinowany sprzęt w przystępnej dla ogółu cenie to motor rozwoju już istniejących, a także możliwość powstawania nowych metod łowienia. Jest już ich tyle, że każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie.
Poza tym ważne jest, że by cieszyć się łowieniem ryb, nie trzeba osiągnąć jakiegoś mistrzowskiego poziomu, posiąść jakiś wręcz nadludzkich umiejętności. Jest wręcz nieskończenie wiele poziomów, na których można się zatrzymać w swojej wędkarskiej edukacji i czerpać przyjemność z bycia nad wodą. Oczywiście można też stale doskonalić swe umiejętności i osiągać kolejne stopnie wędkarskiego wtajemniczenia. Czemu nie, wszystko dla wędkarzy! Przecież wędkarstwo to przede wszystkim zabawa i bawić się należy tak, by sprawiało nam to jak największą frajdę.
Idzie nowe czyli gliździarze i gumofilce kontra prawdziwi sportowcy no kill
W ostatnich latach mamy do czynienia nie tylko z rewolucją sprzętową. Zachodzą też rewolucyjne wręcz zmiany w wędkarskiej mentalności, w podejściu do łowienia ryb. Dla coraz większej rzeszy wędkarzy wędkarstwo to nie tani sposób na pozyskanie rybiego mięcha, a sport w którym rywalizacja odbywa się na zasadach fair play, a co najważniejsze obywa się bez „ofiar śmiertelnych”. Zabijanie i zabieranie złowionych ryb spotyka się z coraz większą dezaprobatą i w środowisku wędkarskim, i w warunkach polowych nad wodą. To samo dotyczy niezbyt etycznego i humanitarnego traktowania ryb, łowienia na żywe przynęty itp.
To postawa ze wszech miar słuszna, choć złośliwi twierdzą, że filozofia no kill to zwykłe nawoływanie do zoosadyzmu, a męczenie ryb dla czczej rozrywki i przyjemności to zboczenie i szczyt chamstwa. Może tak, może nie. Szkoda czasu na wdawanie się w tego rodzaju dyskusje i najlepiej pozostawić je domorosłym filozofom wszelkiej maści. Ważne, że w wyniku naszych działań ryb nie ubywa, a przecież ich obecność w wodzie to podstawa naszego hobby. Po prostu łowienie w bezrybnej wodzie już takie „śmieszne” nie jest i z równą przyjemnością możemy nie wychodząc z domu zarzucić wędkę w w wannie. I to nie w okresie, gdy pływa w niej wigilijny karp.
Ryby też zapewne wolą być pomęczone deko przez nokillowca niż zeżarte przez jakiegoś prostaczka w gumofilcach. A gdyby ktoś jednak miał pewne wątpliwości co do zasady no kill, a jednocześnie nie chciał mordować złowionych ryb, może śmiało obie skrajności pogodzić. Po prostu, wzorem Wujka Janka z ekipy blogu wędkarskiego Moje Trofea, niech twierdzi, że łowi dla mięcha a nie zabawy, ale jakoś nie może złapać niczego na tyle smacznego, by się nadawało do pożarcia. I co złowi, niech wypuszcza.
Oczywiście najsłuszniejszą moralnie postawą było by zupełne zaprzestanie gnębienia ryb. Powie to każdy prawdziwy miłośnik przyrody ożywionej – troska o naszych Braci Mniejszych, bezsprzecznie słuszna i humanistyczna, znowu jest w modzie. Fajnie, ale jak taki pomysł zrealizować? Jak wytłumaczyć, z resztą tu nawet nie o rozum a geny chodzi, prawdziwemu rybomaniakowi, by przestał wędkować? Przecież prawdziwy rybomaniak żyje po to, by chodzić na ryby!